18 maja odbył się już czwarty w Polsce występ zespołu Dir en grey. Tym razem fani musieli na swój ulubiony zespół poczekać nieco dłużej – mieli okazję zobaczyć ich na żywo na Metal Hammer Festival w Katowicach w 2007 roku, gdzie grupa promowała swój album „The Marrow of a Bone”, potem w warszawskiej Stodole w 2009 roku w ramach trasy promującej „Uroboros”, z kolejną płytą „Dum Spiro Spero” członkowie Dir en grey przyjechali do Krakowa w 2011 roku, a teraz – dopiero po czterech latach – ponownie zawitali do Warszawy z materiałem ze swojego wydanego pół roku temu najnowszego krążka „Arche”.
Dało się słyszeć głosy, że wielu fanów zrezygnowało ze śledzenia działalności zespołu po tym jak poprzedni album, „Dum Spiro Spero”, zaprezentował zbyt ciężkie dla nich brzmienie. Jednak tak długa przerwa pomiędzy albumami zachęciła wiele osób do zapoznania się z „Arche”, który prezentuje o wiele łagodniejsze brzmienia. Fani, zachęceni tą zmianą, licznie przybyli na koncert – można szacować, że było ich ponad siedemset. Wśród publiczności znaleźli się zresztą nie tylko wielbiciele japońskiego rocka, ale też osoby lubujące się we wszelkich innych cięższych brzmieniach. Najbardziej zagorzali fani z całej Polski oraz zagranicy przybyli pod klub już rano, aby, czekając na zespół, zająć jak najlepsze miejsce w kolejce i spotkać się ze znajomymi. Z drugiej strony jednak tym razem wielu fanów przybyło dopiero na ostatnią chwilę przed rozpoczęciem koncertu, co do tej pory było trochę nietypowe, jeśli chodzi o występy japońskich gwiazd w Europie.
W tym roku przed Dir en greyem zagrał support – francuska grupa hardcore’owa Rise of the Northstar. Fani, którzy przyszli na koncert, początkowo wydawali się nieco niechętni supportowi, jednak zespół szybko porwał dużą część wciąż zbierającego się tłumu do zabawy. Zdecydowanie udało mu się spełnić swoją rolę jako artysty rozgrzewającego publiczność przed główną gwiazdą wieczoru – Dir en greyem.
Wyczekiwani przez wszystkich muzycy nie pozwolili długo na siebie czekać. Równo o czasie rozbrzmiały dźwięki intra, a ludzie pospieszyli pod scenę lub zajęli miejsca z dobrym widokiem z tyłu, aby wspólnie bawić się przy występie swoich faworytów. Na scenę weszli kolejno perkusista Shinya, basista Toshiya, gitarzysta Die oraz gitarzysta i lider zespołu Kaoru. Zajęli oni swoje miejsca na scenie i zaczęli gestami zachęcać tłum do robienia hałasu. Wszyscy byli ubrani na czarno, a uwagę przykuwał zwłaszcza czarny makijaż na oczach Kaoru, który rzadko w ostatnich latach decydował się na taki image. Po chwili wśród krzyków tłumu na scenę wszedł jako ostatni wokalista Kyo – on też był ubrany na czarno i miał nieco przerażający makijaż oraz białe szkła kontaktowe.
Zespół otworzył swój koncert, grając „Soshaku”, drugą piosenkę z najnowszego albumu. Tłum oszalał już od pierwszych dźwięków, wyrażając swoją euforię na widok zespołu, większość osób wzniosła ręce do góry, a śpiew publiki łączył się ze śpiewem Kyo. Po spokojniejszym pierwszym utworze zespół zagrał cięższe „Chain Repulsion”, które od razu porwało wszystkich do skakania i szaleństwa. Pod samą sceną zrobiło się naprawdę gorąco. Kyo śpiewał, tańczył i, wczuwając się w utwór, miotał po scenie, a pozostali muzycy wykorzystali tę piosenkę, aby podejść jak najbliżej do publiczności i zachęcić wszystkich swoimi gestami do jeszcze większej zabawy. Przez pierwsze dwie piosenki niestety zupełnie nie było słychać wokalu Kyo, na szczęście osoby odpowiedzialne za dźwięk bardzo szybko zareagowały i już po chwili zarówno śpiew, jak i instrumenty, było słychać doskonale. Utworowi towarzyszyły również projekcje w tle, które doskonale dopełniały wizualną część występu. Następnym utworem było „Sustain the Untruth”, podczas którego w tle wyświetlano ujęcia ukazujące nienarodzone jeszcze niemowlęta oraz labirynt, co zapewne odnosiło się do refrenu utworu, w którym Kyo śpiewa o byciu zagubionym. Fani, w miarę możliwości, również dołączali się do melodyjnych fragmentów piosenki i śpiewali razem z wokalistą, a podczas refrenu ponownie wszystkie ręce były w górze.
Po pierwszych trzech piosenkach nastąpiła króciutka przerwa, po czym znowu rozległy się dźwięki kolejnego utworu, a był nim otwierający najnowszą płytę „Arche” – „Un Deux”. Szybkie gitary i perkusja rozpoczynające piosenkę sprawiły, że od razu wszyscy zaczęli skakać, a za najgęstszym tłumem, który stał z samego przodu, nieco bardziej z tyłu zaczęło powoli formować się niewielkie pogo. Tym razem wizualizacje ukazywały miasto oraz wnętrze budynku, który wyglądał na kościół. Następnie muzycy z Dir en greya zagrali doskonale znane wszystkim z ostatniego teledysku „Uroko” – ciężki i szybki utwór, łączący w sobie zarówno growl i wrzaski, jak i wysoki, melodyjny wokal. Kyo poradził sobie z tym na żywo doskonale, a reszta muzyków nic a nic mu nie ustępowała. Największe wrażenie robił Shinya, którego gra na perkusji w niektórych momentach nabierała naprawdę niesamowitego tempa. Po szybkim „Uroko” przyszedł czas na złapanie oddechu przy powolnym i łagodnym „Tōsei”, rozpoczynającym spokojniejszą część koncertu. Już pierwsze dźwięki utworu sprawiły, że z piersi publiczności wyrwało się westchnienie zachwytu, wiele osób musiało wyczekiwać na tę piosenkę. Wypadła ona naprawdę pięknie, zwłaszcza w zestawieniu z wizualizacjami ukazującymi sceny z motywem wody, które znakomicie pasowały do utworu, jako że jego tytuł oznacza „Dźwięk fal”. Przez cały utwór muzycy ledwo się poruszali, wyjątek stanowił gitarzysta Die, który grając, zdawał się przeżywać utwór całym sobą, przyciągając wzrok publiczności.
Piosenki były grane jedna po drugiej, bez dłuższych przerw i bez jakiegokolwiek odzywania się do publiczności, ale jednak czuć było kontakt z muzykami przez ich kierowane nieustannie do fanów gesty oraz ich intensywne spojrzenia. Po „Tōsei” przyszedł czas na kolejny dobrze znany wszystkim utwór, a mianowicie wydane jako singiel pod koniec 2012 roku „Rinkaku”. Muszę tutaj napisać, że utwór ten nie należy do moich osobistych faworytów, ale na żywo robi niesamowite wrażenie, wprowadzając publiczność w swego rodzaju trans. Występowi towarzyszył wyświetlany w tle teledysk. Wszyscy fani wpatrywali się jak urzeczeni w zespół, kołysząc się w rytm muzyki, unosząc w górę ręce i przeżywając wspólnie muzykę. Zespół kontynuował powolniejsze i spokojniejsze klimaty, grając następne „Kūkoku no Kyōon”. Piosenkę tę można intepretować jako protest przeciw wojnie, a pierwsze linijki tekstu odnieść do spadających bomb – robiło to niesamowite wrażenie w połączeniu z wizualizacjami towarzyszącymi temu utworowi. Na ciemność, która zapadła na początku tego utworu, już po chwili nałożyły się ujęcia wysyłanych w niebo lampionów symbolizujących pokój. Były one wspaniałym dopełnieniem utworu i wyglądały przepięknie, zwłaszcza kiedy obserwowało się je z tyłu sali, gdzie widać było jak nakładają się one nie tylko na samych muzyków, ale i na stojącą w pobliżu sceny publiczność, która, unosząc w górę ręce, wyglądała, jakby sama wypuszczała te lampiony w niebo. Miało się wrażenie, że nie ogląda się zwyczajnego koncertu, a niemalże spektakl, gdzie dźwięk, wizualizacje, przekaz i ruchy ludzi łączą się w nierozerwalną całość. Był to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych momentów koncertu, a drugi z nich miał nastąpić już za chwilę, ponieważ kolejnym utworem było „Magayasō”. Utwór i wizualizacje przeniosły fanów w świat niczym z sennego koszmaru – na początku utworu muzyków oraz tło za nimi pokryły kręcące się kolorowe kwiaty, które w połączeniu z muzyką robiły bardzo psychodeliczne wrażenie. Wraz z upływem piosenki kwiaty zaczęły się rozpływać, deformować i w końcu zamieniać w ludzkie wnętrzności oraz części ciała. Fani nie mogli oderwać wzroku od tego widowiska, a po utworze nagrodzili zespół naprawdę wielkimi brawami i głośnymi okrzykami. Już dla tych dwóch piosenek było warto zobaczyć ten koncert Dir en greya, a zespół miał jeszcze więcej do zaoferowania.
Po „Magayasō” publiczność usłyszała dźwięki basu Toshiyi, otwierające kolejną piosenkę, jaką był „Phenomenon”, po którym Dir en grey zagrał jeszcze „Behind the Vacant Image”. Te spokojne utwory również pochodzą z najnowszej płyty i polscy fani usłyszeli je na żywo po raz pierwszy. Wypadły naprawdę pięknie i widać, że ich wykonanie na żywo przypadło publiczności do gustu, ponieważ obie piosenki spotkały się z jej bardzo żywiołową reakcją. Po serii spokojniejszych i wolniejszych utworów, która została zapoczątkowana przez „Tōsei”, ponownie przyszedł czas na skakanie, taniec i szaleństwo, ponieważ kolejną piosenką było szybkie „Cause of Fickleness”. Sama piosenka jest dosyć chaotyczna w swojej strukturze i łączy bardzo różne melodie oraz rodzaje wokalu i o ile nie zabrzmiała na żywo aż tak idealnie jak na płycie, niosła ze sobą niesamowitą energię. Toshiya i Die od razu podbiegli do krawędzi sceny i zaczęli zachęcać tłum do wspólnej zabawy. Dołączył do nich nawet Kaoru, znany ze swojego chłodnego profesjonalizmu na koncertach. Również Kyo przez cały utwór tańczył, wchodząc na swój podest, aby być jak najbliżej fanów. Tempo i energia utworu porwały wszystkich do wspólnej zabawy, publiczność skakała, biła pięściami w powietrze, headbangowała, śpiewała, a z tyłu tworzyło się coraz liczniejsze pogo.
Po tym utworze zespół tylko zaostrzył tempo, dając znak, że koniec już spokojnego słuchania muzyki i podziwiania spektaklu w jaki przerodził się w pewnym momencie ten koncert, a czas na dziką zabawę. Następnym utworem było „The Inferno”, ciężki i szybki utwór pełen growlu i krzyków zarówno Kyo, jak i reszty zespołu. W tym momencie już nawet w tłumie z tyłu sali było naprawdę gorąco, do wspólnego skakania dołączały się również osoby, które do tej pory tylko obserwowały koncert. Jednak nie było nam dane długo cieszyć się taką atmosferą, ponieważ był to już przedostatni utwór z głównej części koncertu. Fani włożyli całą energię jaka im pozostała w ostatnią piosenkę – „Revelation of Mankind”. W tle wyświetlono teledysk do piosenki. Die, Kaoru i Toshiya znowu podchodzili do publiczności, Shinya szalał za perkusją, a Kyo brzmiał naprawdę doskonale. Z tyłu dalej trwało pogo, co spotkało się z niechęcią ze strony niektórych fanów, większość jednak po prostu zrobiła miejsce dla skaczących i bawiła się obok.
Po utworze wszyscy jednak jeszcze mieli energię i chęć, aby skakać dalej, a więc jak tylko ostatni z członków zespołu zniknął ze sceny, zaczęto rytmicznie klaskać i skandować „Dir en grey”, a czasami również „Encore”. Pojawiło się nawet dobrze znane z koncertów polskich kapel metalowych „Nap******ć”. Zespół tego ostatniego zapewne nie zrozumiał, ale nie każąc długo na siebie czekać, już po jakichś pięciu minutach ponownie wyszedł na scenę, witany przez okrzyki publiczności gotowej do dalszego szaleństwa. W tym momencie wielu fanów spodziewało się popularnego na europejskich trasach „The Final”, które muzycy z Dir en grey zagrali między innymi na poprzednim koncercie na tej trasie w Mińsku, dla Polski zespół przygotował jednak coś innego i dane nam było usłyszeć „Red Soil” z krążka „Uroboros”. Wydawało się, że publiczności przypadł ten wybór do gustu, bardzo gorąco przyjęła ona zagranie właśnie tego utworu. Z jeszcze większą radością publiki spotkał się jednak kolejny utwór, a mianowicie „Saku” z albumu „Withering to Death” z 2005 roku. Na ciężkich partiach tłum szalał, a podczas melodyjnego refrenu głos Kyo mieszał się z głosem śpiewającej publiczności. Po tej piosence wokalista uciszył cały tłum i zapowiedział, że teraz zagrają już ostatnią piosenkę koncertu. W zasadzie „Last song!” było jedynymi słowami, które wokalista skierował do publiczności, ale z drugiej strony nie było to aż tak wielkim zaskoczeniem dla fanów, którzy dobrze wiedzą, że Dir en grey nie należy do najbardziej rozmownych zespołów. Niektórzy jednak byli nieco zawiedzeni, że nie krzyknął on „Poland!” czy „Polska!”, jak miało to miejsce na poprzednich koncertach. Rozpoczęła się „Hageshisa…”, a wraz z tą piosenką rozpętało się najprawdziwsze szaleństwo. Fani ostatkiem sił na cały głos śpiewali razem z Kyo i wszyscy bez wytchnienia skakali i headbangowali, dając z siebie wszystko podczas tej ostatniej piosenki. Ludzie w pierwszych rzędach wyciągali ręce do muzyków, którzy chętnie do nich podchodzili, a nawet pozamieniali się miejscami na scenie, tak aby wszyscy mogli ich dobrze zobaczyć. W pewnym momencie Kyo, słysząc, że fani również śpiewają, zamilkł w refrenie, wyjął odsłuch i pozwolił śpiewać publiczności – był to moment wart zapamiętania.
Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki, chyba wszyscy czuli, że koncert minął zdecydowanie za szybko i że chcieliby więcej – ale tak naprawdę koncert trwał półtorej godziny i Dir en grey zagrał większość utworów z najnowszej płyty, którą przyjechał promować. Pierwszy ze sceny zszedł Kyo, a pozostali muzycy podchodzili kolejno do fanów, dziękując im gestami i wyrzucając piórka – lub w wypadku Shinyi pałeczki – w publiczność. Jedna z pałeczek wywołała nawet małą walkę na tyłach tłumu, a Toshiya oprócz piórek wyrzucił w tłum również swoją butelkę, co bardzo ucieszyło fanów. Kiedy wszyscy zeszli, dalej było czuć napiętą atmosferę, jakby ludzie się zastanawiali, czy krzyczeć o kolejny bis, czy też dać już spokój, po paru minutach zaczęto jednak sprzątać sprzęt ze sceny, tak więc również i fani zaczęli powoli się rozchodzić.
Niektórzy czuli lekki niedosyt, ponieważ nie było nam dane usłyszeć „The Unraveling” czy „The Final”, większość fanów wydawała się być jednak bardzo zadowolona z tego koncertu. Dir en grey przyjechał do nas pierwszy raz od czterech lat i w moim odczuciu naprawdę podołał zadaniu i dał niesamowity koncert, który na długo pozostanie w pamięci wielu. Było to zarówno niesamowite widowisko, jak i koncert, na którym można było szaleć w tłumie tak, że jeszcze przez kolejne dni odczuwa się tego skutki. Teraz tylko pozostaje nam wyczekiwać kolejnego koncertu zespołu i mieć nadzieję, że będzie on tak samo wspaniały jak ten, bo przebić go będzie naprawdę trudno.
SETLISTA:
1. Soshaku
2. Chain Repulsion
3. Sustain the Untruth
4. Un Deux
5. Uroko
6. Tōsei
7. Rinkaku
8. Kūkoku no Kyōon
9. Magayasō
10. Phenomenon
11. Behind a Vacant Image
12. Cause of Fickleness
13. The Inferno
14. Revelation of Mankind
ENCORE
15. Red Soil
16. Saku
17. Hageshisa to, Kono Mune no Naka de Karamitsuita Shakunetsu no Yami